Jak człowiek jest kawalerem i ma kaca – to ma kaca. Jak jest żonaty i ma kaca – to ma kaca, że ma kaca. Miłka suszy mi głowę, wczorajszy alkohol suszy mi gardło. Moja otępiała dusza usycha z tęsknoty za spokojem i ciszą...
Stan podgorączkowy można kupić w księgarniach stacjonarnych lub w dowolnej księgarni internetowej, np.:
Geriavity można kupić:
Zapis rozmowy Renaty Chołuj z doktorem nauk medycznych, Tomaszem Szroniewskim.
Warszawa, Żoliborz, sierpień 2014 r.
W którym momencie zaczynamy być geriavitami? Co tak naprawdę znaczy "być geriavitem"?
Geriavit to proszę Pani jest ktoś, "komu noga się do tańca jeszcze rwie", ale tu i ówdzie widzi (o ile nie niedowidzi), że anachroniczny się staje, niemodny. Lamus normalny. Nie stary jeszcze, ale już jakiś taki nie na czasie. Chodzi tu o szczelinę, pęknięcie między samym sobą a rzeczywistością. To się dzieje na wielu płaszczyznach: komunikacyjnej, obyczajowej, językowej... Przykład Pani podam, bo tak Pani na mnie patrzy jakby Pani nic nie zrozumiała... Np. nazewniczo polukrowaliśmy rzeczywistość. Byle kawalerka to apartament, sklep ze szmatami to zaraz galeria.
Ewidentnie Pan, Doktorze po prostu chciałby być modniejszy, mainstreamowy... Może Pan ukrywa sam przed sobą tęsknoty za luksusem?
Prędzej za leksusem, bo skoda mi się psuje, proszę Pani. A tak naprawdę to chciałbym jakoś zapanować nad czasem. Wciąż się uczę zarządzać życiem w biegu. Szalenie mnie wyczerpuje nieustanny sprint od samochodu do porodu, od pralki do cesarki...
Lekarz powinien być zorganizowany i umieć wyznaczać priorytety.
Ależ ja jestem zorganizowany! Chodzi, proszę Pani o czas. W okolicach trzydziestki
znacząco przyspiesza. W okolicach czterdziestki już pędzi, gna na złamanie karku. Boję się
nawet myśleć, jak będzie później. Czas teraźniejszy, nieżyczliwy...
Świat się zmienia na tysiące sposobów. I już starożytni nie mogli przyzwyczaić się do tempa
zmian. Całkiem niestarożytny Steinbeck (mój ulubiony pisarz, proszę Pani, czytała Pani coś?
) poczynił spostrzeżenie, iż cechą wieku dojrzałego jest niechęć wobec zmian. Szczególnie
wobec zmian na lepsze.
Widać jasno: problemy stare, ale technologie nowe. Nowe, nowsze, z dnia na dzień.
Wystarczy się zdrzemnąć, zamyślić, zapatrzyć. A tu już inaczej. Komputery coraz mniejsze, a
komórki coraz większe. Albo na odwrót. A biedy ludzkie te co zawsze...
(Pauza. Doktor mętnym spojrzeniem podąża za muchą, krążącą nad biurkiem. Ożywia się
potem nagle.)
Oto i moje wnioski. A kończąc dzieło nie można powiedzieć nic stosowniejszego.
Rzeczywiście, inteligentnie powiedziane.
Pani się tak nie wdzięczy! Gdybym z inteligentnym autorem rozmawiał, od razu poznałby, że zacytowałem Leibniza, zakończenie "Teodycei". Słyszała Pani?
Pan ma jakieś osobiste do mnie urazy i nawet nie stara się ich ukryć.
A Pani niby zaskoczona jest? Niebywałe. Dopuściła się Pani tylu niedyskrecji wobec
mnie, wywlokła Pani na światło dzienne moje sprawy najintymniejsze, lęki podświadome,
tajemnice rodzinne... Nos w sam środek cudzych spraw Pani wsadziła.
Gdybyż to przynajmniej Pilch mnie opisał swoją krętą jak źródła Wisły frazą. Albo
Myśliwski. Spokojną, wytworną prozą z podskórnym lękiem.
Grymaśny Pan jak dziecko. Może każdy bohater ma takiego autora na jakiego zasługuje, Panie Doktorze?
Kwadrans minął proszę Pani. Mam jeszcze dzisiaj sześć pacjentek. Proszę zapłacić 200 złotych w recepcji.
Zapłacić? Na Boga! Ja przecież Pana wymyśliłam.
No właśnie. Kiedyś trzeba za to zapłacić.
- Mamo, chodźmy na spacer - powiedziała Hania do swojej mamy. Spacer po pączki
Od domu, za płotem, w lewo Butowe drzewo
Szszszszszszu... syczy wąż w łazience, kiedy mama bierze prysznic. O wężu
Nazywam się Renata Chołuj. Urodziłam się 4 lipca 1971 w Garbatce – Letnisko. Dziadek
zaprzągł był do wozu kobyłę i w ten sposób odbyłam swoją pierwszą podróż z porodówki do
domu. Wychowałam się w Pionkach (przed wojną Zagożdżon). Debiutowałam w roku 1978
wierszem o zsiadłym mleku. Jednak publiczność zawiedziona brakiem rymów dokładnych
skrytykowała mój poemat. Zarzuciłam wówczas wszelką twórczość literacką na trzydzieści
lat...
W dzieciństwie często podróżowałam na tylnym siedzeniu syreny 105 L. Szefową pokładu
była moja ciotka, próbowała - z marnym skutkiem(!) - zainteresować mnie motoryzacją.
Jednak udało mi się zdobyć kartę rowerową, a następnie ekstrawagancko żółty rower Wigry
5. Niestety, niedługo cieszyłam się bicyklem. Nieznany sprawca uprowadził ów sprzęt (wraz
z kompotem truskawkowym i zepsutym radiomagnetofonem „Kasprzak”) z piwnicy bloku
pionkowskiego osiedla Podgóry.
W liceum marzyłam o pewnym rozczochranym studencie z altówką, mocnej trójce z chemii i
tureckich dżinsach. Po wielu staraniach udało mi się dostać trójkę. Z minusem.
Studiowałam w Lublinie. Mieszkałam z trzema wesołymi koleżankami w apartamencie obok
garażu, bez łazienki, ale za to z toaletą. Miałyśmy do dyspozycji grzewczy piec gazowy,
regularnie się psuł, na szczęście tylko zimą. Emaliowany, kuchenny zlew doskonale spełniał
rolę prowizorycznej pralki. Lodówka nie była nam potrzebna.
Obecnie prowadzę koczowniczy tryb życia, u wybrzeży Morza Północnego, w Hadze. Staram
się zachować pogodę ducha, mimo że jak to w Holandii, gdzie nie spojrzę tam kanał lub
depresja... W sąsiedztwie mieszkają zbrodniarze wojenni, Dziewczyna z perłą (Mauritshuis)
oraz emerytowany, otyły muzyk rockowy z czwartą żoną.
Piję za dużo kawy. Lubię tuczące pokarmy mączne i chodzić na grzyby. Gromadzę też
rozmaite starocie, ale wbrew zasadzie mam młodszego męża.
Zapraszam Państwa do przeczytania Geriavitów i Stanu podgorączkowego. Jeśli ktoś się uśmiechnie lub pokiwa
głową – będzie to dla mnie komplement.
W sekcji Dla dzieci znajdą Państwo teksty dla ludzi poniżej metra pięćdziesiąt i/lub
urodzonych po roku 2000. Dostęp do nich jest darmowy. Proszę korzystać. Czytajmy
dzieciom!
Kontakt
Z radością będę oczekiwać na korespondencję od Państwa pod adresem:
rcholuj[at]gmail.com